„Wielka samotność” Kristin Hannah


Alaska, 1974. Nieobliczalna. Bezlitosna. Dzika. Dla rodziny w kryzysie to ostateczny test na przetrwanie. Ernt Allbright, były jeniec w Wietnamie, wraca do domu po wojnie całkowicie odmieniony. Kiedy traci kolejną pracę, podejmuje impulsywną decyzję: przeniesie się z całą rodziną na północ, na Alaskę, gdzie żyje się bez prądu i wody. (...)
Źródło: okładka

TYTUŁ: Wielka samotność
AUTOR: Kristin Hannah
TŁUMACZENIE: Anna Zielińska
WYDAWNICTWO: Świat Książki/2018
LICZBA STRON: 507

Wierzę, że większości z was znany jest szumnie prezentowany i opiewany w internecie „Słowik” (recenzji na blogu niestety nie ma, bo książkę czytałam w okresie blogowego zastoju) autorstwa właśnie Kristin Hannah. Kiedy więc usłyszałam, że w 2018 światło dzienne ma ujrzeć jej kolejna powieść (a poprzednia zrobiła na mnie wrażenie, nawet jeśli nie jest bez wad), nie mogłam przejść wobec tego faktu obojętnie. „Wielka samotność” wpadła mi w ręce jako prezent ode mnie dla mnie w ramach Jak zdam, to sobie coś kupię podczas sesji. 

Nie wiem, czego spodziewałam się po tej powieści, raczej jednak nie tego, co otrzymałam. Wyjątkowo nie piszę tych słów, mając na myśli wrażenia negatywne, absolutnie nie. „Wielka samotność” nie zawiera historii, którą przypuszczałam tam znaleźć, a mimo to przedstawiona opowieść zdecydowanie skradła moje serce. Być może nie wstrząsnęła mną, nie złamała i nie wywołała potoku łez, ale bez dwóch zdań do mnie trafiła.
Czasami trzeba powrócić do punktu wyjścia, by móc ruszyć do przodu.
Najnowsza książka Kristin Hannah skupia się w dużej mierze (choć nadal tylko między innymi) na zespole stresu pourazowego. Wojna w Wietnamie to krwawa karta historii świata wzbudzająca wiele kontrowersji, szczególnie wśród Amerykanów bezpośrednio zaangażowanych w konflikt. Ernt Allbright, czyli ojciec głównej bohaterki, Leni, został powołany do odbycia służby w dalekim azjatyckim kraju. Po powrocie był już zupełnie innym człowiekiem. Przyznaję, że Kristin Hannah nie odkryła tutaj niczego nowego, wszyscy przecież dobrze wiemy, w jaki sposób najczęściej może objawiać się zespół stresu pourazowego – nieuzasadniony lęk, agresja, wyczulenie na najcichsze dźwięki, koszmary, nigdy nieodchodzący niepokój. Autorce niewątpliwie dobrze udało się oddać to, jak przed wojną szczęśliwy człowiek zmienił się w osobę praktycznie niezdolną do funkcjonowania w społeczeństwie. Hannah idzie jednak dalej, niż można by prognozować. Przenosiny rodziny na Alaskę miały być ich ostatnią szansą na posklejanie w całość roztrzaskanych kawałków ich życia. Alaskańskie jesienno-zimowe noce są jednak długie, a w ciemności z ukrycia wychodzą największe i najgroźniejsze demony.

Poza tym – Alaska! Nie należę do grupy specjalnych entuzjastów tego stanu, nigdy specjalnie mnie nie interesował, jako że nie uważam się za wielką miłośniczkę natury. Doceniam jej piękno z daleka. Jednak czytanie „Wielkiej samotności” zupełnie przypadkowo zbiegło się u mnie w czasie z oglądaniem filmu „Wszystko za życie” (adaptacja książki, notabene), którego akcja rozgrywa się przede wszystkim na Alasce. Zarówno film, jak i powieść Kristin Hannah świetnie oddają klimat tego miejsca. Nie można ukrywać, że Alaska może być dla kogoś rajem na ziemi, ale równie szybko może zamienić się w prawdziwe piekło. Autorka oferuje czytelnikowi wgląd w prawdziwe życie Alaskanów. Pokazuje brutalność i piękno przyrody, jej dwojaką naturę, bogactwo doświadczeń, przeżyć, ale i mnogość czyhających niebezpieczeństw. Daleko mi do przejawiania chęci do prowadzenia życia w dziczy, niemniej wizja Alaski jako pięknej, lecz zwodniczej bestii niewątpliwie mnie kupiła. 
Zagubić się można na sto sposobów, a odnaleźć na jeszcze więcej.
Dużo w tej powieści motywów, o których nie chcę wspominać, by zbyt wiele nie zdradzić. Dość powiedzieć, że „Wielka samotność” sprostała wyzwaniu i udało jej się utrzymać poziom, choć poprzeczka została ustawiona przez „Słowika” naprawdę wysoko. To dobra, klimatyczna i pouczająca opowieść o ludzkiej psychice, o naturze i człowieku jako elementach jednego łańcucha, spojonych ze sobą ogniwach, o walce – ze sobą, z otoczeniem, ze środowiskiem. To także powieść napisana naprawdę świetnym językiem, ubierająca w słowa to, co czasem ciężko wyrazić, a jednak robiąca to bez zbędnej dozy patetyzmu. Niewątpliwie warta uwagi.

Ocena: 7/10

Ściskam i całuję,
S.

PS: I jaką okładkę ma piękną i przykuwającą wzrok!

nieksiazkowy

Sandra, lat dwadzieścia, studentka. Indywidualistka, pożeraczka książek, wyznawczyni przecinkologii.

10 komentarzy:

  1. Nie do końca moje klimaty, ale skusiłaś mnie by dać tej książce szansę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Koniecznie muszę przeczytać tę książkę i Słowika. Kuszą mnie pięknymi okładkami i recenzjami też :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto zabrać i za jedną, i za drugą, choć są do siebie zupełnie niepodobne:)

      Usuń
  3. bardzo ciekawie wygląda, chętnie się nią zainteresuję:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja niestety nie zaznajomiłam się jeszcze z tą autorką, ale "Słowik" trafił już na "chciejlistę" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I "Wielka samotność" powinna się na niej znaleźć:)

      Usuń
  5. To nie jest książka, w której bym się "lubowała", więc muszę przyznać, że nie mam w planach jej przeczytać :)

    Books Holic

    OdpowiedzUsuń

Każda opinia jest ważna! :)

Instagram

Wygląd bloga dostosowany do przeglądarki Google Chrome.