,,Ludzie na drzewach” Hanya Yanagihara


Kiedy Norton Perina podejmuje studia medyczne na Harvadzie, nikt nie podejrzewa, że arogancki młodzieniec w przyszłości zatrzęsie posadami świata nauki. Tuż przed uzyskaniem dyplomu Perina dołącza do wyprawy naukowej w niezbadane rejony Pacyfiku. Jej celem jest poznanie tajemniczego plemienia żyjącego na jednej z mikronezyjskich wysp. Podczas gdy członkowie ekspedycji pilnie obserwują życie codzienne tubylców, uwagę młodego lekarza skupiają ludzie wyrzuceni poza nawias społeczności plemiennej – fizycznie krzepcy sześćdziesięciolatkowie, których cechuje daleko posunięta demencja. Ze strzępków ich wypowiedzi wynika, że każdy ma ponad sto kilkadziesiąt lat. Czyżby ekspedycja była bliska odkrycia sekretu nieśmiertelności? Po powrocie z wyprawy życie Nortona Periny nigdy nie będzie już takie samo. Przełomowe dla świata nauki badania przyniosą mu Nagrodę Nobla, sławę i uznanie. Za ten sukces przyjdzie jednak słono zapłacić zarówno mieszkańcom wyspy, jak i samemu Perinie. Jego spektakularna kariera zakończy się wielkim skandalem.

Źródło: okładka

TYTUŁ: Ludzie na drzewach
AUTOR: Hanya Yanagihara
WYDAWNICTWO: WAB/2017
LICZBA STRON: 440

Część z was na pewno wie o mojej miłości do „Małego życia” Hanyi Yanagihary. Niejednokrotnie wspominałam o tym na swoim instagramie, a nawet tutaj, na blogu. Cóż jednak mogę poradzić, że ta historia bezsprzecznie zalicza się do moich ulubionych i jest dla mnie jednym z największych odkryć tego roku? Kiedy więc dowiedziałam się o nowej powieści Yanagihary – a właściwie pierwszej, ponieważ „Ludzie na drzewach” to jej prawdziwy debiut – wiedziałam, że tę powieść przeczytam. Trafiła w moje ręce niedługo po premierze, więc czym prędzej zabrałam się za czytanie... Co mogę powiedzieć? To, co znalazłam w środku, przeogromnie mnie zdziwiło. 
Ale czas nie daje nam się zapełnić – ma postać wielkich, pustych sztab; mówimy o zarządzaniu czasem, ale jest odwrotnie – nasze życie jest wypełnione czynnościami, ponieważ te cienkie płatki czasu to wszystko, czym w istocie możemy zarządzać.
Fabuła

„Ludzie na drzewach” to z jednej strony powieść fabularna, z drugiej czasami przypomina jednak skrupulatnie sporządzony dokument. Hanya Yanagihara niezwykle wdzięcznie i sprawnie przeplata ze sobą dwa wątki, ściśle się zazębiające, czyli życie Nortona Periny, jego działalność naukową i życie prywatne oraz szczegółowy opis wyglądu i życia na U'ivu i Ivu'ivu (dwóch wyspach mikroindonezyjskich, z naciskiem na tę drugą). Gdybym miała tę powieść najkrócej podsumować, powiedziałabym, że to swego rodzaju rachunek sumienia głównego bohatera. Narracja jest pierwszoosobowa, a sama historia zdaje się być pisana na kształt pamiętnika, choć nie jest to stricte ta forma wypowiedzi. Norton, mężczyzna mający lata świetności za sobą, za namową przyjaciela postanawia bowiem spisać swoje losy od dzieciństwa aż po dzień dzisiejszy. W ten sposób zdaje się dokonywać rozrachunku z własnym życiem. Czytelnik ma szansę pozyskać garść informacji na temat jego najwcześniejszych lat (co w gruncie rzeczy okazuje się całkiem przydatne w zrozumieniu, jak skomplikowaną osobowością był Perina), razem z nim przechodzimy przez okres studiów i pierwszej pracy w laboratorium, by ostatecznie wylądować na praktycznie nieznanej i obcej wyspie. Dopiero w tym momencie historia zaczyna się naprawdę. 
To, co najbardziej wiarygodne, niekoniecznie bywa słuszne i godne uwagi. Najczęściej wygrywa bowiem teoria najdziwniejsza, z pozoru nieprawdopodobna, do której jednak wraca się raz po raz, gdyż intryguje oryginalnością swojego zamysłu.
Na okładce „Ludzi na drzewach” pojawia się cytat z The Times, który porównuje tę powieść do skrzyżowania reportażu National Geographic z „Jądrem ciemności” Condrada, i mam wrażenie, że jest to jedno z najbardziej trafnych sformułowań, jakich w tym przypadku można by użyć. Nie będę się wiele mijać z prawdą, jeśli powiem, że około trzech czwartej tej powieści to opisy wyspy. Jej flory, fauny, zwyczajów, mieszkańców, tej obcości i klimatu tak dalece różnego od tego panującego w Stanach. Największą uwagę naukowca przyciąga oczywiście sama ludność, pojawia się zagadka w postaci ich długowieczności czy rozważania na temat różnic kulturowych. W znacznej części powieść ta utrzymana jest właśnie w takim klimacie, później jednak w grę zaczynają wchodzić także granice moralne i najważniejsze pytanie, które tak naprawdę przyczyniło się do powstania mojego zainteresowania tą książką: czy wybitne umysły mają prawo żyć ponad normami moralnymi?
Nie ma zadowalającego ani odkrywczego sposobu na opisanie piękna.
Jeśli chodzi już stricte o moje odczucia, to przyznaję się bez wahania, że spodziewałam się czegoś innego. „Małe życie” zachwyciło mnie swoją wielowymiarowością, ale i natłokiem emocji – wzbudzało we mnie rozmaite uczucia i absolutnie nie pozwalało się nudzić. „Ludzie na drzewach” to jednak zupełnie inna bajka, powieść niezwykle sinusoidalna. Bywały momenty, które rzeczywiście mnie fascynowały. Większość z nich dotyczyła samego rdzennego ludu wyspy; ich zwyczaje i kultura, tak bardzo odbiegające od tego, co nam znane, zatrzymywały mnie przy tej powieści i nie pozwalały odłożyć jej na bok. Bywały jednak i takie powodujące moje znużenie, choć może po prostu brak we mnie pasji do zachwycania się przyrodą i obcością dżungli. Co równie ważne, to powieść-opis. W znacznej mierze wynika to oczywiście z samej formy wspominkowej, z tego rozliczania się z przeszłością, jakby jednak nie patrzeć, dialogów nie ma tutaj zbyt wielu. Po pewnym czasie przywykłam i nawet zbytnio tego nie odczuwałam, jeśli jednak ktoś potrzebuje bardziej wartkiej akcji, to może go spotkać gorzkie rozczarowanie.
Nauka to jedna wielka zgadywanka, czasem losowa, czasem intuicyjna, czasem metodyczna.
Przy okazji tej recenzji chciałabym nadać Hanyi Yanagiharze dwa tytuły. Przede wszystkim: mistrzyni kontrowersji. Ci z was, którzy czytali jej poprzednią powieść, z pewnością wiedzą, że momentami bywa ona kontrowersyjna, szczególnie w środowisku polskim, dość jednak konserwatywnym na tle innych narodów. Podobnie jest w przypadku „Ludzi na drzewach”, jednak tutaj autorka idzie nawet o krok dalej. Może i dwa.

Nie można bowiem zapominać, że Norton Perina jest przede wszystkim naukowcem. Jego sposób patrzenia na świat i postrzegania niektórych spraw jest czysto pragmatyczny i... i naukowy. Niektóre czyny, tak odrzucające i wręcz oburzające dla zwykłego śmiertelnika, dla niego są czymś normalnym, są tylko elementem składowym jego pracy i potrafi o tym opowiadać w sposób bardzo szczegółowy, nie mrugnąwszy nawet okiem. Jeśli ktoś zatem wykazuje małą tolerancję na działania, które podejmowane są w laboratoriach (i dalekie od zwykłej zabawy chemikaliami w probówkach), odradzam, bo poczujecie się zgorszeni już na samym początku. Nawet dla mnie, choć uważam się za osobę raczej nieczułą na różnorakie kontrowersje, przejście nad tym obojętnie stanowiło wyzwanie. Musiałam na tę krótką chwilę zrewidować swoje pojęcie moralności, by nie mieć ochoty Nortona skrzywdzić.
Piękni ludzie wywołują obezwładniający podziw nawet u tych, którzy mają się za nieczułych na aparycję, a towarzyszą temu lęk, swoista rozkosz i nagła przykra świadomość własnej ułomności.
Po drugie zaś tytuł mistrzyni grania na emocjach. Zakończenie zupełnie mnie zaskoczyło i sprawiło, że przetoczył się przeze mnie huragan skrajnych odczuć. Nie wiem, czy się cieszę z takiego finału. Chyba nie. Wzbudza we mnie ambiwalencję, bo z jednej strony był na swój sposób dobry. Kontrowersyjny, rzecz jasna, nie do końca spodziewany. Z drugiej jednak wywrócił do góry nogami moje spojrzenie na Nortona Perinę. Co ważniejsze jednak, mam wrażenie, że to właśnie zakończenie dopełniło obrazu odpowiedzi na pytanie o przekraczanie granic moralnych przez wybitne umysły. Emocje, które we mnie wzbudziło, dały mi poczucie, że rozwiązanie jest tylko jedno, że tylko takie może zmieścić się w moim pojęciu moralności czy etyki. Problem jest jednak o randze, nazwijmy to, egzystencjalnej. W „Ludziach na drzewach” Hanya Yanagihara zdaje się iść nieco śladami Dostojewskiego – rosyjski pisarz pytał w „Zbrodni i karze”, czy możemy uzasadnić morderstwo przynależnością do grupy ludzi lepszych, większych niż inni. Amerykańska autorka podejmuje dokładnie tę samą tematykę, ale opartą o inny przykład. Warto spojrzeć na ten problem z innego punktu widzenia.
Nie wiedzieć było nieznośnie, ale równie nieznośnie było wiedzieć.
Bohaterowie

Ciężko tutaj mówić o jakimś zestawie bohaterów, skoro „Ludzie na drzewach” są tak naprawdę spowiedzią Nortona Periny. Czy go polubiłam? Nie. Podłoża tej niechęci można by upatrywać w różnych czynnikach: w jego aroganckim podejściu do życia, innym pojęciu moralności czy protekcjonalnym zachowaniu. Wydaje mi się jednak, że nie polubiłam Periny za świadomość, że gdybym miała tę (nie)przyjemność znać go osobiście, czułabym się przy nim mała. Mała i nic niewarta, bo taką aurę zdawał się wokół siebie roztaczać. Nie był osobą wzbudzającą sympatię, trzeba by się starać, by go polubić. Nie można mu jednak odmówić złożoności, bo osobowość miał skomplikowaną i zawiłą, choć w ostateczności wcale nie tak ciężko go rozgryźć i zrozumieć. 
Być naukowcem to żyć całe życie z pytaniami, które nie znajdą odpowiedzi, ze świadomością, że przyszło się zbyt wcześnie albo zbyt późno, z dręczącą świadomością, że nie wpadło się na rozwiązanie, które po fakcie wydaje się oczywiste – wystarczyło tylko popatrzeć w innym kierunku.
Język

Hanya Yanagihara jest autorką – to mówi samo przez się.
Kłamstwo tak samo niszczy oszukiwanego jak kłamcę.
Podsumowanie

To nie jest powieść na miarę „Małego życia”, choć myślę, że nie sposób te dwa tytuły porównywać. Nie pokochałam „Ludzi na drzewach” tak, jak stało się to w przypadku tamtej książki. Nie będę ich wspominać z sentymentem czy rozrzewnieniem, bo to nie jest pozycja, do której można by podchodzić w sposób tak emocjonalny, a jeśli już, to – w moim wypadku – byłyby to jednak zupełnie inny zestaw odczuć. Nie byłabym jednak szczera, mówiąc, że to zła książka, bo kontrowersyjna, bo miejscami nudnawa, bo bez wartkiej akcji czy wielu dialogów. To jest dobra, ambitna literatura. Tyle że nie dla każdego. Polecam tym, którzy szukają powieści na swój własny sposób brutalnej, ukazującącej niepodkoloryzowaną rzeczywistość i poruszającej tematy wzbudzające kontrowersje. Jeśli jednak nie czujecie się na siłach, by zmierzyć się z pozycją wyższych lotów, nie próbujcie na siłę. Gwarantuję, że w ten sposób zabijecie wszystko to, co „Ludzie na drzewach” mają do zaoferowania.
Każde nowe życie, choćby najbardziej wymarzone i upragnione, wymaga okresu przystosowania.
Ocena: 8/10

Za zaufanie i możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu WAB.

Ściskam i całuję,
S.

PS: Wiem, że tym razem jest wręcz wyjątkowo długo... :)

nieksiazkowy

Sandra, lat dwadzieścia, studentka. Indywidualistka, pożeraczka książek, wyznawczyni przecinkologii.

14 komentarzy:

  1. Jestem w tyle, bo przede mną i "Małe życie", i "Ludzie na drzewach". Chcę przeczytać obie, tylko przy ilości mojego wolnego czasu, to pewnie każdą z nich będę czytała dwa miesiące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile „Małe życie” po przekroczeniu pewnej magicznej bariery czyta się dość szybko, o tyle „Ludzie na drzewach” są niestety nieco bardziej oporni.

      Usuń
  2. Wszędzie słyszę o "Małym życiu" choć teraz jest już o nim trochę ciszej. "Ludzie na drzewach" bardzo mnie zaciekawily i nie mogę się doczekać okazji sięgnięcia po obie książki ❤

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. „Małe życie” polecam mimo wszystko bardziej, żeby nie zrazić się do kontrowersyjność pióra Yanagihary.

      Usuń
  3. Ja również pokochałam "Małe życie" i ze względu na to chciałabym poznać nowy tytuł autorki, nawet, jeśli nie jest tak piękny.

    OdpowiedzUsuń
  4. W moim przypadku "Małe życie" ciągle stoi na półce i się kurzy. Jakoś nie potrafię na razie się do niego przekonać. Może kiedyś nadejdzie dla niego lepszy czas;)

    Pozdrawiam
    korczireads.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie czytałam małego życia i jakoś nie mogę się przekonać, chociaż ta mnogość pozytywnych recenzji mocno wpływa na jego korzyść. Po tę książkę raczej nie sięgnę. Myślę że opisy wyspy mogą mnie nużyć, a osobowość głównego bohatera irytować podobnie jak Ciebie. Cytaty, które wybrałaś fantastycznie świadczą o stylu autorki i to mógłby być dobry argument za jej przeczytaniem :D Kocham piękne cytaty w książkach. Recenzja jest jak zwykle świetna i przenikliwa!

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli kochasz piękne cytaty, to „Małe życie” jest pod tym względem jeszcze bogatsze :)

      Usuń
  6. Troszkę nie mój target, jeśli chodzi o książki które czytam. Ale tak fajnie opisałaś tą pozycję, że chce się ją przeczytać:) "Małego życia" nie czytałam, własnie ze względu na ogólny temat tej książki. No i z tego co napisałaś to książka jest kopalnią cytatów :)

    pozdrawiam serdecznie,
    Paulina:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile „Małe życie” jest kontrowersyjne w sposób, powiedzmy to, akceptowalny, o tyle „Ludzie na drzewach” nieco wykraczają poza granice typowego poczucia moralności/etyki.

      Usuń
  7. Nie miałam niestety przyjemności poznać tej autorki, ale może uda mi się niebawem nadrobić zaległości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam jednak zacząć od poprzedniej powieści, czyli „Małego życia” :)

      Usuń

Każda opinia jest ważna! :)

Instagram

Wygląd bloga dostosowany do przeglądarki Google Chrome.