,,Obrońcy Shannary: Czarne ostrze” Terry Brooks


Dawne historie opowiadają o królach i wojownikach, którzy niegdyś władali Górami Leah i wyruszali na wielkie wyprawy ze swą legendarną bronią, którą druid Allanon przed wiekami wypełnił potężną magią. Bohaterowie ci dawno odeszli, a stary miecz wiszący nad kominkiem Paxona, ostatniego przedstawiciela niegdyś wielkiego rodu Leah, zdaje się jedynie kawałkiem żelaza. W niezwykłych okolicznościach chłopakowi udaje się jednak wyzwolić z ostrza potężną magię, przez co zwraca na siebie uwagę druidów zamieszkujących tajemniczą warownię Paranor. Z ich pomocą chłopak odkrywa swoje przeznaczenie...
Źródło: okładka „Czarnego ostrza”

TYTUŁ: Obrońcy Shannary: Czarne ostrze
AUTOR: Terry Brooks
WYDAWNICTWO: Replika/2017
LICZBA STRON: 335

Fantasy to gatunek, od którego wszystko się u mnie zaczęło. Pierwsze dwa, trzy lata czytania spędziłam na pochłanianiu fantastyki, dosłownie nie tykając niczego innego. Nie miało dla mnie znaczenia, czy jest to high fantasy czy pojawiają się tylko nieliczne elementy nie z tego świata. Liczyło się oderwanie od rzeczywistości – mniejsze lub większe. Wszystko się zmieniło, gdy przerzuciłam się na powieści nieco bardziej przyziemne, czyli obyczajówki, kryminały, a nawet romanse, choć tych nigdy nie czytałam wielu. Fantasy jednak nadal pozostawało w moim sercu. Do tej pory zresztą uważam się za wielką fankę „Wiedźmina” Sapkowskiego czy „Gry o tron”, na której kolejny tom czekam z niecierpliwością. Ci z was, którzy znają te konkretne serie, wiedzą zapewne, że jest to fantastyka dość brutalna, bezlitosna, zdecydowanie dla nieco starszego czytelnika. Sięgając po pierwszy tom nowej serii Brooksa, wiedziałam, że nie mogę po niej oczekiwać przynależności do tego rodzaju fantasy. Już sam opis wyraźnie sugeruje, że będzie to fantastyka, której bliżej do Paolinowskiego „Eragona” niż okrutnych losów Westeros. Świadomość tego pozwoliła mi inaczej nastawić się do lektury... Przyznaję jednak z żalem, że nie był to taki powrót do gatunku, jaki sobie wymarzyłam.
Martwienie się na zapas rzadko pomaga zmienić przyszłość na lepsze. Jeśli chcesz, aby była lepsza, gdy nadejdzie, wysil się nieco. Popracuj nad czymś, co sprawi, że przyszłość, o jakiej marzysz, stanie się bardziej prawdopodobna.
Fabuła

Głównym bohaterem historii jest Paxon Leah – młody chłopak pracujący w odziedziczonej po ojcu firmie transportowej, zarabiający na utrzymanie matki i buntowniczej, krnąbrnej siostry Chrysallin. Z pozoru nieszczęśliwy zbieg okoliczności, a może jednak charakter Chrys, doprowadzają do jej porwania. Na pomoc rusza nieustraszony brat, a wydarzenia mające miejsce w trakcie odbijania siostry stanowią dopiero początek opowieści. Zainteresowanie druidów Paxonem to jedynie szczyt góry lodowej i przedsmak tego, co się stanie. Siły dobra ścierają się z siłami zła, a nieświadome niczego rodzeństwo z niewielkiej miejscowości Leah, dotąd wiodące spokojne życie pośród gór, zostaje uwikłane w intrygę dalece wykraczającą poza ich pojmowanie. 

Myślę, że to powieść idealna dla osób lubiących szybką, wartką akcję. Wierzcie mi, na całe trzysta stron jedynie początek jest nużący i powolny. Czytelnik w sposób niezwykle zwięzły i sprawny zostaje wprowadzony w świat Shannary, choć przyznam, że nawet i ten krótki wstęp nie uchronił mnie przed poczuciem zagubienia w uniwersum, z którym dotąd nie miałam zupełnie do czynienia. Niemniej, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w tej powieści zawarta jest tak obszerna fabuła pod względem wątków, że inny autor spokojnie rozłożyłby to na trzy tomy. Czy taka kondensacja treści i ograniczenie się do bardzo szybkich, skrótowych wręcz opisów napotykanych przez bohaterów problemów (jeśli mają dojść z punktu A do B, to dochodzą do nich bez zahaczania o Ą, C i D) jest wadą bądź zaletą, pozostaje kwestią osobistą. Personalnie wolę, gdy wszystko dzieje się w nieco spokojniejszym tempie, nie pogardzę też kilkoma opisami od czasu do czasu, ale wiem, że spora liczba ludzi uważa opisy za wroga numer jeden. Jeśli nie jesteście fanami zagłębiania się w psychikę bohaterów, roztkliwiania się nad nimi, wolicie za to, gdy dużo się dzieje – to książka dla was. Tego ewidentnie „Czarnemu ostrzu” odmówić nie można – nie ma czasu na nudę. Praktycznie cały czas coś się dzieje, niemal brak chwili na złapanie oddechu.
Może i palił za sobą mosty, ale czasami, gdy pojawia się nowa szansa, lepiej iść na całość.
Nie byłabym jednak zupełnie fair, gdybym pozwoliła wam myśleć, że ta powieść powaliła mnie na kolana. Przede wszystkim brakowało mi w niej większej dozy brutalności. Tak, przyznaję, że jest kilka fragmentów, które na tę brutalność się silą. Jestem jednak na tyle wymagającym czytelnikiem, że rzucenie „Skręcił mu kark” albo „I odciął mu głowę” nie zaspokajają mojej... żądzy krwi ;) Wszystkie te momenty bardziej bezlitosne potraktowane były raczej po łebkach – tak, by były, a jednocześnie nie uderzyły zbyt mocno w młodszego czytelnika. Niestety, nie tego oczekuję po fantasy. Poza tym brakowało mi nieco błyskotliwych dialogów, nie miały tego czegoś, co czyniłoby je dobrymi. Każde wypowiedziane przez bohaterów zdanie było proste, oznajmujące, nigdy niezabarwione nutą uszczypliwości, sarkazmu, a nawet nie emanujące intelektem. Po złożeniu wszystkich tych spostrzeżeń w całość nasuwa się oczywiście tylko jeden wniosek – to powieść przede wszystkim dla młodzieży lub dla czytelnika, który nie szuka  lektury zbyt ambitnej, ale zapewniającej rozrywkę.
Wiele z tego, co dzieje się w naszym życiu, wynika z okazji oraz okoliczności, nad którymi nie mamy kontroli. Ze znalezienia się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Czasami odkrywamy, że inni wywarli na nas silniejszy wpływ, niż nam się wydawało, do tego z powodów, które nie do końca są jasne.

Bohaterowie

Po skończeniu tej książki musiałam niechybnie uczynić jedną rzecz: dopisać Paxona do mentalnej listy bohaterów cierpiących na syndrom bohatera. O ile chęć, by ratować cały świat, przekonanie, że jak się umie machać mieczem i troszkę zna się na magii, to można wszystko, bawiło mnie i przekonywało w czasach gimnazjum, o tyle na daną chwilę jestem bardzo daleka od tego, by się tym zachwycać i trzymać kciuki, co by bohatera jego rola zbawcy nie pozbawiła życia. Kocham Harry'ego Pottera – największego literackiego bohatera chcącego zbawić wszystko i wszystkich – ale męczy mnie trafianie na takich śmiałków w każdej książce. Taki dokładnie był Paxon: nieco porywczy, ale utalentowany, wybrany, szybko się uczący, nierespektujący wszystkich zasad, podejmujący spontaniczną decyzję o ratunku, zdolny nawet do pokonania kogoś znacznie od niego starszego i bardziej doświadczonego. Nieistotnym zdawał się fakt, że nasza główna postać trenować zaczęła zalewie kilka miesięcy temu (jeśli w ogóle, bo kwestia czasu zawsze mi się rozmywa). Przecież każdy po tak krótkim przygotowaniu jest w stanie pokonać głównego antagonistę mającego x lat doświadczenia. Prawda? :)
Siła nie bierze się jednak z dyskredytowania innych i chowania się za pretensjonalnością i wybiegami. Nie bierze się z robienia tego, co inni uważają za godne podziwu i słuszne. Bierze się z odważnego, zdecydowanego działania, gotowości do ignorowania wszystkiego poza celem, do którego się dąży. Z odporności i oddania sprawie. 
Język

Patrz ostatni akapit przy Fabule.

Podsumowanie

To nie jest zła książka. To po prostu książka nietrafiająca w mój gust. Jestem pewna, że ci, którzy lubią fantasy, zaczytują się w nim, kochają takie pozycje jak cała seria Eragon czy inne jej podobne, znajdą tutaj coś dla siebie i będą z lektury czerpać przyjemność. Nie żałuję, że przeczytałam „Czarne ostrze”, zdecydowanie nie. Pokazało mi to jedynie, że na chwilę obecną chyba lepiej pozostać w bezpiecznej i dobrze mi znanej sferze obyczajówek i kryminałów ;)

Ocena: 6/10

Za zaufanie i możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Replika.

nieksiazkowy

Sandra, lat dwadzieścia, studentka. Indywidualistka, pożeraczka książek, wyznawczyni przecinkologii.

16 komentarzy:

  1. Chyba nie do końca dla mnie, jakoś nie czuję chęci :/ Myślę, że to po prostu nie mój klimat... Ale za to muszę przyznać, że jestem (chyba) pierwszy raz u Ciebie na blogu i jest śliczny! :)

    Pozdrawiam, Jabłuszkooo ♥
    Szelest Stron

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klimat mój, a i tak wyszło średnio :( I dziękuję ślicznie za pochwałę! :)

      Usuń
  2. A ja może spróbuję, lubię od czasu do czasu takie klimaty:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam poprzednią serię tego autora i nie przypadła mi do gustu, więc i po tą książkę nie mam zamiar sięgać. Recenzja napisana pięknie i wyczerpująco;)
    Pozdrawiam
    https://mieszkajaca-miedzy-literami.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takiej sytuacji być może rzeczywiście nie ma sensu. A za słowa uznania dziękuję! :)

      Usuń
  4. Próbowałam przeczytać Kroniki Shanary, ale jakoś mi nie podeszła, a uwielbiam fantastykę. Sapkowski to mój książkowy Bóg.
    Recenzja świetna, ale nie sądzę, żebym polubiła się z tym autorem, a szkoda bo fabularnie wydaje się być świetne.
    zakatek-ksiazkoholiczki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do zachwytów nad Sapkowskim zdecydowanie się przyłączam, ale to mimo wszystko nieco inny rodzaj fantastyki.

      Usuń
  5. Niestety mi z fantasy nie po drodze, czasem coś przeczytam, ale głównie w pomieszaniu z innym gatunkiem ;)

    Pozdrawiam
    ver-reads.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, nie jest to gatunek dla każdego, tak też się zdarza:)

      Usuń
  6. Książki nigdy nie miałam w swoich planach, ale próbowałam się zmierzyć z serialem "Kroniki Shannary" i jakoś mnie to nie zainteresowało.
    Kiedyś więcej czytałam fantastyki. Tak jak Ty od niej zaczynałam, ale potem stopniowo było jej coraz mnie, coraz mniej. Teraz w moim życiu pojawiła się "Gra o Tron", ale to widziałaś u mnie na blogu...

    Pozdrawiam
    Babskie Czytanki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo wszystko „Gra o tron” to jednak inny rodzaj fantastyki, jak wspominam, więc nie dziwię się, że ona Cię interesuje, a adaptacja serii Brooksa już niekoniecznie :)

      Usuń
  7. Bardzo lubię fantasy, ale jestem w tym gatunku wyjątkowo wybredna, naprawdę...
    "Eragon" był jedną z najgorszych książek, które przewinęły się przez moje ręce i osłabiła u mnie przez jakiś czas w ogóle chęć do sięgania po jakąkolwiek książkę a separacja z samą fantastyką trwała dość długo ;)
    Lubię właśnie tę brutalność i aż boję się jak to brzmi. Nic nie poradzę - ona mnie przyciąga zarówno w fantastyce jak i w kryminałach.
    Mam nadzieję, że poza tym wszystko ze mną w porządku ;)
    P.S. Wyjątkowo mi się u Ciebie spodobało - jesteś bardzo inspirująca :) Bloga dodaję do obserwowanych! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jasne, że w porządku! Bo fanką brutalności jestem i ja :) I ogromnie dziękuję za miłe słowa, to wiele dla mnie znaczy :)

      Usuń
  8. Cała seria o Shannarze jest fajną lektura :D

    OdpowiedzUsuń

Każda opinia jest ważna! :)

Instagram

Wygląd bloga dostosowany do przeglądarki Google Chrome.