,,Czarna madonna” Remigiusz Mróz


Boeing 747 irlandzkich linii lotniczych miał wylądować w Tel Awiwie o trzeciej w nocy. Nigdy nie dotarł na miejsce, a kontakt z maszyną utracono gdzieś nad Morzem Śródziemnym. Na pokładzie znajdowało się 520 osób, w tym narzeczona Filipa, która miała odbyć pielgrzymkę do Bazyliki Grobu Świętego. Przez pierwsze godziny Filip wierzy, że samolot się odnajdzie. Nic nie wskazuje na zamach, straż przybrzeżna nie odnajduje wraku, a co jakiś czas do kontroli lotów dociera sygnał z transpondera. Co stało się z boeingiem? Jaki związek ma jego zniknięcie z podobnymi zdarzeniami? I jakie znaczenie ma obraz Matki Bożej, nazywany Czarną Madonną? Pierwsze odpowiedzi każą Filipowi sądzić, że niewiedza naprawdę jest błogosławieństwem.
źródło: okładka

TYTUŁ: Czarna madonna
AUTOR: Remigiusz Mróz
WYDAWNICTWO: Czwarta Strona/2017
LICZBA STRON: 458

Przełamałam się.

O ile mnie pamięć nie myli, nigdy wcześniej na blogu nie wspominałam o swojej niechęci do polskich autorów, a takowa we mnie istniała, w dodatku dość silnie zakorzeniona. Ciężko mi dokładnie powiedzieć, skąd wzięła swój początek i kiedy dokładnie polskie nazwisko na okładce zaczęło mnie odpychać, moja niechęć była jednak oczywista i niezaprzeczalna. Zdarzały się, rzecz jasna, wyjątki, jak wspominany już przeze mnie wcześniej Sapkowski, jednak Aśki, Kaśki i rzesza innych polskich imion działała na mnie niczym odstraszacz.

Do czasu. By być precyzyjną, do czasu założenia bloga i ig.

Nie chcę zbytnio przedłużać tego wstępu, ale faktem pozostaje, że gdyby nie zachwyty innych użytkowników, zachwyty kierowane przede wszystkim w stronę naszej rodzimej sceny literackiej, z wielkim prawdopodobieństwem nigdy po powieści pana Mroza bym nie sięgnęła.

Fabuła

„Czarna madonna” to z założenia gatunkowego horror religijny i mam wrażenie, że do pewnego stopnia te założenia rzeczywiście realizuje. Mówię do pewnego stopnia z czysto subiektywnego punktu widzenia. Nie jestem niestety osobą stworzoną do tego, by oceniać poziom grozy zawartej w tej powieści. Przyczyna jest zupełnie prosta i prozaiczna – po prostu nie boję się horrorów. Z całym szacunkiem i miłością do książek, obstaję przy zdaniu, że to horrory na wielkim ekranie w większym stopniu są w stanie wpłynąć na odbiorcę niż choćby najlepiej napisana powieść z tego gatunku. No chyba że czytałam złe horrory ;) Twórczość Mroza nie przeraziła mnie zatem, nie wzbudziła we mnie lęku i nie utrudniła zasypiania. Nie wątpię jednak, że u kogoś innego mogłoby to wyglądać zupełnie inaczej, ba, przychodzą mi nawet do głowy osoby z mojego otoczenia, które odebrałyby tę historię inaczej niż ja. Cóż, nie jestem nimi.
Człowiek, który w towarzystwie mówi, że nie pije, bo przestał, zasługuje na ogólny szacunek. Ten zaś, który oznajmi, że nigdy nie pił, brany jest za dziwoląga.
Ad rem, „Czarna madonna” opowiada właściwie historię dwóch postaci – Filipa Szumskiego i Kingi (nazwiska nie pomnę), siostry zaginionej narzeczonej głównego bohatera. Tajemnicze zniknięcie samolotu stanowiło dopiero początek ich wspólnej przygody, przygody znaczniej mroczniejszej niż można by oczekiwać. Okazuje się bowiem, że podłoże zaginięcia maszyny wykracza daleko poza ludzkie pojmowanie, więcej – ma ze sprawami przyziemnymi znacznie mniej wspólnego niż więcej. Wokół zaczynają się dziać dziwne, niewyjaśnione rzeczy, zachodzą zjawiska, których nikt nie chce przyjąć do wiadomości. Bohaterowie stają w obliczu zagadki z pozoru nie do rozwiązania. Ostatecznie okazuje się jednak, że wskazówki są na wyciągnięcie ręki, trzeba ich jedynie poszukać, a nic nie jest takie, jak się wydawało wcześniej. W grę wchodzą siły niemające nic wspólnego z ziemskim padołem, siły zła i uśpione siły dobra, przez niemal całą powieść pozostające poza marginesem głównej akcji. Czy ludzie, znajdujący się w centrum tego konfliktu, odgrywający ogromną rolę, są w stanie zwyciężyć w tym starciu? 

Pierwszy raz zdarzyło mi się (a przynajmniej takie mam wrażenie), by jakaś powieść zostawiła mnie z takim mętlikiem w głowie. Nie miał on nic wspólnego ze szczególnym zachwytem z mojej strony, bo tego tutaj niewątpliwie brakowało. Problem leżał w mojej zupełnej nieumiejętności do sprecyzowania przed samą sobą, co ja właściwie o tej książce myślę. Szczerze? Do tej pory nie jestem tego pewna.
Autorzy dowodzą koncepcji istnienia „ja” i „nie-ja”. To drugie występuje, kiedy strach bierze nad tobą górę. I kiedy w rzeczywistości decyduje za ciebie. Nie ponosisz wtedy winy za swój grzech, bo to nie twoje „ja” podjęło decyzję, tylko „nie-ja”.
Nie bałam się i to jest pierwszym mankamentem. Przymykam na niego oko, bo jako osoba niewrażliwa na horrory miałam świadomość, że ta powieść ma niewielkie szanse powodzenia. Miałam nadzieję, nie udało się, trudno. Większą zagwozdkę stanowi jednak miks, jaki pan Mróz serwuje w „Czarnej madonnie”. To horror religijny, ja wiem, ale tej religii jest tutaj wręcz za dużo. W trakcie czytania miałam wrażenie, jakbym nie robiła niczego innego, a jedynie zapoznawała się z biblijnymi egzegezami, w tym samym czasie próbując znaleźć potwierdzenie zawartych w nich obrazów w rzeczywistości. Więcej, ułożyłam w głowie nawet równanie, które świetnie do tej powieści pasuje. Gdybyście zsumowali ze sobą film „Egzorcyzmy Emily Rose”, zabawę symbolem u Dana Browna i równie naszpikowaną symbolami Biblię, otrzymalibyście „Czarną madonnę”. Jednym z pierwszych wniosków, do jakich doszłam po przeczytaniu, było: stanowczo zbyt wysokie stężenie religii. Drugim: pan Mróz naoglądał się zbyt wielu horrorów. Nie mogę się oprzeć myśli, że w tej powieści nie ma niczego innego oprócz chodzenia po sznurku. Akcja przebiega jak dziwnego rodzaju gra terenowa, która od jednej wskazówki prowadzi nas do innej, a potem do kolejnej i tak bez ustanku. Nie lubię tej literackiej maniery, u Browna też mnie ona nie porwała. Na tym jednak nie koniec, nie. Myślałam, nie, miałam nadzieję, że „Czarna madonna” zamknie się wokół demonicznej działalności i religijnej otoczki. Pan Mróz poszedł jednak o krok dalej i zrobił ze swojej książki paranormalną papkę ciężką do strawienia. Te nadnaturalne elementy (do których w tej chwili nie zaliczam sił zła) drażniły mnie od samego początku, ale byłabym w stanie je wybaczyć. Byłabym, bo nie jestem. Nie jestem ze względu na zakończenie, które tę książkę w moim odczuciu skrzywdziło. Stało się prawdziwym strzałem w stopę, zmieniło ją w abstrakcyjną historię niewiele mającą wspólnego z demonami jako takimi, a dodatkowo obróciło w pył moje zrozumienie tej opowieści. Do tej pory nie wiem, czy wszystko do mnie dotarło.
Czas nie był prostą linią biegnącą od punktu A do B.
By jednak nie pozostać przy samej krytyce, chętnie wspomnę o jednym elemencie, który rzeczywiście mnie ujął. Była to, co prawda, zaledwie jedna scena, ale poruszyła tematykę niezwykle aktualną. Jedna z postaci wspomina wszystkim nam dobrze znaną kwestię zalewającego Europę islamu. Ba, wypomina ludziom, chrześcijanom konkretnie, ich krytykę brutalnych metod wyznawców Allaha, by następnie wyciągnąć na wierzch te informacje z kart historii, które zapewne najchętniej byśmy przykryli kurzem czasu. Krucjaty. Inkwizycję. Palenie na stosie rzekomych czarownic. Rzeź hugenotów. To tylko przykłady, trafiają jednak idealnie w punkt. Zalatuje hipokryzją? I tak jest. Nie zamierzam rozwodzić się tutaj nad kwestią religijną, dyskusja na ten temat również jest mi nie w smak, to indywidualna sprawa każdego. Te spostrzeżenia były jednak niezwykle trafne, życiowe. Aż zastanawiałam się, czy nie dodać panu Mrozowi punkcika w mojej ocenie ;) Tak specjalnie za nie właśnie.

Bohaterowie

A tacy papierowi jacyś byli. Przez te czterysta pięćdziesiąt stron z haczykiem akcja jest na tyle skoncentrowana i ściśle związana z całą zagadką, że bohaterowie się w niej gubią, jakby nie było czasu na ich przedstawienie. Bardzo chciałabym w tej chwili żartować, ale naprawdę niewiele jestem w stanie o nich powiedzieć. Filip Szumski był księdzem, który odrzucił koloratkę z przyczyn osobistych, pijał hektolitrami earl greya (za to szanuję!) i nie wszystkie rzeczy potrafił poukładać sobie w głowie. Ubogo, prawda? O Kindze wiemy jeszcze mniej. Była przeciwieństwem swojej siostry (ale narzeczonej Filipa w gruncie rzeczy nie znamy, więc ciężko powiedzieć, o co tutaj dokładnie chodzi ;) ), w małżeństwie się jej czasem nie układało... 

Tak, to tyle. Nic więcej.
Gówno prawda śmierdzi.
Język

To właściwie chyba najmocniejszy punkt tej książki. Język ma dla mnie ogromne znaczenie i przywiązuję do niego dużą wagę. Przynajmniej na tej płaszczyźnie pan Mróz mnie nie zawiódł :) Od pierwszych stron spodobało mi się to, jak pisze. Trudno ubrać w słowa konkretne cechy jego stylu, sprecyzować, co dokładnie mnie w nim ujęło. Momentami bywał jednak błyskotliwy, podobały mi się niektóre wtrącenia, a całościowo tekst był lekki i przystępny, pomimo tematyki. Zdecydowanie na plus ;)

Podsumowanie

W posłowiu pan Remigiusz pisze: „Nigdy więcej”. A zatem nigdy więcej. 

Chciałam, żeby to była dobra książka, wierzcie lub nie. Zanim zaczęłam ją czytać, myślałam nawet o tym, że pewnie spodoba mi się na tyle, że zasłuży na siódemkę, a może i więcej! Nie zasłużyła. To kolejne dziecko marketingu niewarte uwagi – tak można by ją najkrócej podsumować. Nie poddałam się jednak, nie tracę wiary w zasadność sławy Remigiusza Mroza i zabieram się za pierwszy tom cyklu o Chyłce. Niech thriller prawniczy uratuje moje zdanie, proszę.

Ocena: 5/10

Ściskam i całuję,
S.

nieksiazkowy

Sandra, lat dwadzieścia, studentka. Indywidualistka, pożeraczka książek, wyznawczyni przecinkologii.

24 komentarze:

  1. Też nie lubię polskich autorów. Tylko po nieliczne ich książki sięgam. Pan Mróz należy do moich ulubionych, ale po tą pozycję boję się sięgnąć. Horrory mnie nie ruszają, ale jakoś nie chcę się zawieźć. A religia to kompletnie nie moje klimaty. Ale recenzja świetna. Na pewno mocno się zastanowię nad tą pozycją.
    https://zakatek-ksiazkoholiczki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może w takim razie nie warto szargać dobrego zdania o Mrozie? :)

      Usuń
  2. "To kolejne dziecko marketingu niewarte uwagi" - te słowa są bardzo mocne i szczerze zaczęłam się zastanawiać nad ich sensem.
    Był czas, w którym podobnie jak Ty darzyłam niechęcią polskich autorów, a teraz czytam jak najwięcej książek naszych rodaków.
    Pomimo Twojej negatywnej opinii na temat "Czarnej Madonny", postanowiłam już, że to będzie pierwsza książka Remigiusza Mroza jaką przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby nie ostatnia! :)

      I tak, są to mocne słowa, ale dobrze oddają moje odczucia.

      Usuń
  3. Słyszałam tak wiele hejtów na tego autora, ze bardzo od niego stronie. Jednak jako ateistką, ciekawi mnie ta pozycja od samego początku. Sama nie wiem co bede o niej sądzić, wiec poczekam na przełamanie do Mroza.
    Pozdrawiam// ksiazkiwpiekle.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto dać Mrozowi szansę. Może nie "Czarnej madonnie", ale Kasacja to mistrzostwo ;)

      Usuń
  4. Ja też nie lubię polskich autorów, ale po przeczytaniu "Kasacji" Mroza zaczęłam czytać wszystkie jego książki. Mogę szczerze powiedzieć, że "Czarna Madonna" jest jego najgorszą książką. Niestety...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również gdzieś po głowie kołata mi się plan przeczytania wszystkich ;) "Kasacja" mnie zachwyciła.

      Usuń
  5. Ja nie tak dawno przeczytałam pierwszą książkę Mroza i był to "Behawiorysta". I bardzo przypadł mi do gustu. Jednak "Czarnej Madonny" czytać na razie nie będę. Zacznę od inny książek Mroza!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od Chyłki, mam nadzieję. A "Behawiorystę" mam w planach :)

      Usuń
  6. Też ciężko było mi się przełamać do polskich autorów, ale właśnie Mróz był pierwszym polskim autorem którego czytałam i pokochałam! "Czarna Madonna" faktycznie nie jest jego najlepszą książką, ale myślę, że na Chyłce się nie zawiedziesz. :)

    Pozdrawiam,
    https://mareandbook.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Niestety, choć po twórców polskim sięgam często i chętnie, Mróz mnie odstrasza. Zarówno ilością książek jakie wydaje w ciągu roku, jak i wieloma, często diametralnie różnymi opiniami na temat jego twórczości. Mam tak, że jeśli widzę autora, który wydaje niewyobrażalną ilość książek, w mojej głowie zapala się czerwona lampka. Czy pozycje pisane na szybko mogą być genialne, czy mogą dorównywać poziomowi powieści pisanych latami, czy też dekadami? Czy są one dopracowane, dobre, warte przeczytania? Mam na półce "Turkusowe szale", acz nie sądzę bym zabrała się za nie w najbliższym czasie. Może zrobię to gdy szum wokół autora przycichnie.

    Pozdrawiam, dziewczyna z książkami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Turkusowe szale" mają cudowną okładkę! I są w moich planach czytelniczych. A Mroza z ręką na sercu polecam - powyższa recenzja nie zachęca, ale ostatnio skończyłam "Kasację" i to zupełnie inna bajka. Pisana szybko czy nie, była świetna :)

      Usuń
  8. A ja mimo wszystko chcę sięgnąć. Ciekawi mnie ta książka. :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Kurczę - już myślałam, że jestem sama z tą niechęcią do polskich autorów :P Ja też nie jestem w stanie wskazać jej genezy i mimo niektórych wyjątków (Sapkowski zdecydowanie) jakoś stronię od naszych rodzimych twórców...
    Jak Ci pisałam wcześniej - do R. Mróz w ogóle jeszcze nie zasiadłam choć planuję. Nawet jeśli wypada kiepsko to chcę się sama przekonać - taka głupota z mojej strony :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie! Czasem warto przekonać się na własnej skórze :)

      Usuń
  10. Też miałam niechęć do polskich tytułów, ale zmieniła się ona w miłość do Szczygielskiego i Mroza właśnie. Urzekł mnie Kasacją, więc obyś rzeczywiście dała Chyłce szansę, bo na nią zasługuje. :D Co do Czarnej Madonny, czytam i czytam i jakoś zmęczyć nie mogę, a jestem dopiero w momencie, gdy Filip ma jechać do Częstochowy. Trochę słabo, bo Chyłkę i Świt, który nie nadejdzie, połykałam w całości w jeden dzień.

    Recenzje Koneko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zupełnie dwa różne światy i poziomy zainteresowania czytelnika - przyznaję!

      Usuń
  11. Sama miałam niechęć do polskich autorów, ale do fantastyki przełamał ją Wegner, a do całej reszty przekonuje się stopniowo sięgając po różne książki. Właściwie ostatnio sporo czytam polskich autorów jak na siebie :)
    Remigiusza Mroza znam tylko jedną książkę i nie polecam - Ekspozycja. Za Czarną Madonnę nie zamierzam się brać, bo gdzie nie czytam o niej wszyscy właściwie mówią, że słabo. Zresztą i tak mnie to nie kręci.
    Bardzo przyjemnie się Twój tekst czytało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do komisarza Trawersa być może kiedyś dotrę, choć nie wiem, póki co absorbuje mnie Chyłka :)

      Usuń

Każda opinia jest ważna! :)

Instagram

Wygląd bloga dostosowany do przeglądarki Google Chrome.