Fenomenalna satyra na stosunki międzyludzkie we współczesnych miastach? Ironiczny i tragiczny opis upadku rodziny nuklearnej? A może bezsensowne bredzenie wstawionej trzydziestoparolatki?
Źródło: okładka „Dziennika Bridget Jones”
TYTUŁ: Dziennik Bridget Jones
AUTOR: Helen Fielding
WYDAWNICTWO: Zysk i S-ka/1998
LICZBA STRON: 236
Fabuła
Cóż to jest za książka! Pierwszy raz „Dziennik Bridget Jones” trzymałam w rękach jeszcze za czasów gimnazjum, ale pamiętam, że ostatecznie nie zdecydowałam się go wtedy przeczytać. Z perspektywy czasu myślę, że to była świetna decyzja. Nie przypuszczam, bym w wieku trzynastu czy czternastu lat była w stanie tę powieść zrozumieć, tym bardziej docenić. Nie twierdzę, że na chwilę obecną wyciągnęłam z niej wszystko to, co ma do zaoferowania, nie mogę się przecież do końca z Bridget utożsamiać, ale niewątpliwie była to przygoda warta poświęconych jej dwóch wieczorów :)
Przyznaję otwarcie, że moje poczucie humoru jest nie tyle specyficzne, co bardziej przypomina niezwykle kapryśne stworzenie, które ciężko zadowolić. Nie lubię komedii i jeśli mogę, to ich unikam, nie sięgam z reguły po humorystyczne książki i nie czytam żartów w internecie. Smutną prawdą jest, że tak niewiele mnie z tego bawi, że już nie raz zastanawiałam się, czy to ze mną jest coś nie tak, czy z poziomem żartobliwości czegokolwiek, co z założenia miało być śmieszne. Biorąc zatem pod uwagę mój zwykły poziom rozbawienia przy humorystycznych scenach, patrzyłam na określenie „satyra” raczej niechętnie, w obawie przed kiczem zamiast dobrej zabawy. Nie zamierzam kłamać i twierdzić, że przy powieści pani Fielding śmiałam się do rozpuku i wylewałam łzy (ze śmiechu, oczywiście), bo tak nie było. Podejrzewam, że i uśmiech zdarzył mi się zaledwie kilka razy. Nie mogłabym jednak z czystym sumieniem powiedzieć, że w jakimś stopniu nie jest to książka zabawna, bo jest. Jej osiągnięciem było niewątpliwie niedoprowadzenie mnie do zgrzytania zębami i przewracana oczami w reakcji na kolejny słaby żart. Być może jej najmocniejszym punktem jest swoboda, z jaką ta żartobliwość jest utrzymana. Nikt nie silił się na wymyślanie/powielanie oklepanych i słabych kawałów. Helen Fielding postawiła na komizm sytuacji oraz postaci i należy jej się za to bukiet róż ;)
Badania dowiodły, że szczęścia nie daje miłość, bogactwo czy władza, tylko dążenie do nieosiągalnych celów: a czymże jest dieta, jeśli nie tym?
Helen Fielding „Dziennik Bridget Jones”
Ad rem, fabuła, cóż za niespodzianka, kręci się oczywiście wokół życia tytułowej Bridget. Poznajemy jej codzienne problemy, zmagania w pracy, wpadki towarzyskie. Śledzimy jej złe i gorsze decyzje, kibicujemy przy wyzwaniach, których się podejmuje, i zapewne mamy ochotę mocno ją trzepnąć, gdy sprowadza do domu złego faceta. „Dziennik” obejmuje swoim zakresem rok z życia Bridget, a ileż się w trakcie tego roku stało! Nie tylko mam szansę towarzyszyć głównej bohaterce w jej desperackim polowaniu na mężczyznę, ale także mentalnie wspieramy ją, gdy wszyscy wokół równie desperacko próbują ją swatać czy gdy w rodzinie dochodzi do rozłamu. To książka o życiu trzydziestoparoletniej kobiety, dla której etap ustatkowania zdaje się wciąż nieosiągalnym marzeniem. Kobiety, która wprawdzie nie może znaleźć dla siebie odpowiedniego faceta, a jej matka jest jedną z najbardziej zwariowanych i nieznośnych matek na świecie, ale która za to ma wspaniałych (mniej lub bardziej) przyjaciół. I uciążliwą pracę, żeby nie było zbyt kolorowo :) To opowieść o dorosłości, choć Bridget – mimo swojego wieku – czasem zdaje się dopiero dorastać.
To nawet nie tak, że ta fabuła jest szczególnie porywająca czy wciągająca. To taka lekka, przyjemna obyczajówka, przez którą się płynie, a kartki uciekają nie wiadomo nawet kiedy. Jeśli liczycie na jakieś nowe odkrycia, to raczej nie tutaj. Nie uważam, by „Dziennik” powielał jakoś strasznie dużo schematów, bo ma w sobie coś odświeżającego, co – jestem tego prawie pewna – zawdzięczamy samej bohaterce. Niemniej powieść jest tak... tak okrutnie realna, że mogłaby być historią waszej sąsiadki, ciotki czy koleżanki, tyle że poznajemy ją od strony głównej zainteresowanej, nie zaś postronnego obserwatora. Na waszym miejscu nie liczyłabym na fajerwerki czy wyjątkowe plot twisty, to nie ten gatunek. Pomimo swojej przyziemności, że tak to ujmę, ta fabuła w jakiś sposób jest jednak interesująca i każe nam czytać dalej. Być może chodzi o jej wyjątkowy urok, a może o tak prozaiczne powody jak: „Czy Bridge w końcu z kimś się zwiąże?!”.
Bohaterowie
Bridget, tytułowa bohaterka, autorka dziennika, to roztrzepana trzydziestokilkulatka, która ledwie wiąże koniec z końcem i ledwie ogarnia swoje życie. Jest uzależniona od alkoholu, papierosów, diet (i liczenia kalorii), ma obsesję na punkcie zmniejszenia obwodu swoich ud i znalezienia faceta. Pracuje w wydawnictwie, choć praca ta raczej nie przynosi jej satysfakcji, a perspektywy na rozwój kariery zawodowej oscylują w okolicach zera. Jednocześnie jest jednak niesamowicie pozytywnie zakręconą osobą, która równie często się ekscytuje, co topi smutki w winie. Nie jest może najlepszym materiałem na żonę, ale świetnie sprawdza się w roli przyjaciółki. Jej roztrzepanie przejawia się dosłownie w każdym aspekcie jej życia, nieprzesadzonym będzie nawet stwierdzenie, że kiedyś zgubi głowę. Pomimo często negatywnego nastawienia zawsze się podnosi i prze dalej, nawet jeśli muszą jej w tym pomóc feministyczne wykłady przyjaciółki, tona czekolady i hektolitry Chardonnay. Bridget jest tak żywym tworem, że po dwustu stronach mam wrażenie, jakbym ją znała. Żadna inna postać nie jest tak dobrze zarysowana w tej powieści, jak ona, choć i Pam Jones (matka) próbuje jej dorównać. Bridget jest tak daleka od wyidealizowanej postaci kobiecej, że chcę ją za tę niedoskonałość aż wyściskać. To właśnie ona robi tę powieść, to ona jest zwykle epicentrum komicznych sytuacji, to ona stanowi najważniejszą komiczną postać. Cała reszta – chociaż nie najgorsza – może się przy Bridge schować.
Język
Idealnie oddający Bridget jako postać. Dziennikowy, luźny i kolokwialny, a przy tym nieprzesadzony w tę stronę. Zachowujący idealny balans pomiędzy codzienną, dość intymną wypowiedzią, jaka mogłaby się znaleźć w dzienniku, a literacką sztuką pisania. Jedyne, co mnie zaciekawiło, to niektóre niewygodne słowa. Wiem, że zawsze się tego czepiam, ale „interview”? Polska „rozmowa kwalifikacyjna” jest dłuższa, ja wiem, ale jaka swojska! Poza tym pojawiło się słowo „irrelewantny” i aż musiałam sprawdzić, czy ono rzeczywiście w języku polskim istnieje. Owszem, słownik je posiada, ale ma ono nieco inne znaczenie w kontekście niż angielski odpowiednik i nie jestem pewna, czy zostawienie „irrelevant” tylko w spolszczonej wersji było dobrym wyborem.
Podsumowanie
Miła opowiastka w ramach rozluźniającej lektury. Szczególnie ucieszy z pewnością kobiety, jeszcze bardziej te mające podobne doświadczenia co Bridget czy będące w podobnym wieku. Pewnie nigdy więcej „Dziennika” nie przeczytam, ale nie żałuję, że ponownie znalazł się w moich łapkach :) Być może nie jest to najbardziej ambitna literatura, ale przybijam na okładce gwarancję mile spędzonego wieczoru!
Ocena: 7/10
Ściskam i całuję,
S.
To nawet nie tak, że ta fabuła jest szczególnie porywająca czy wciągająca. To taka lekka, przyjemna obyczajówka, przez którą się płynie, a kartki uciekają nie wiadomo nawet kiedy. Jeśli liczycie na jakieś nowe odkrycia, to raczej nie tutaj. Nie uważam, by „Dziennik” powielał jakoś strasznie dużo schematów, bo ma w sobie coś odświeżającego, co – jestem tego prawie pewna – zawdzięczamy samej bohaterce. Niemniej powieść jest tak... tak okrutnie realna, że mogłaby być historią waszej sąsiadki, ciotki czy koleżanki, tyle że poznajemy ją od strony głównej zainteresowanej, nie zaś postronnego obserwatora. Na waszym miejscu nie liczyłabym na fajerwerki czy wyjątkowe plot twisty, to nie ten gatunek. Pomimo swojej przyziemności, że tak to ujmę, ta fabuła w jakiś sposób jest jednak interesująca i każe nam czytać dalej. Być może chodzi o jej wyjątkowy urok, a może o tak prozaiczne powody jak: „Czy Bridge w końcu z kimś się zwiąże?!”.
Bohaterowie
Bridget, tytułowa bohaterka, autorka dziennika, to roztrzepana trzydziestokilkulatka, która ledwie wiąże koniec z końcem i ledwie ogarnia swoje życie. Jest uzależniona od alkoholu, papierosów, diet (i liczenia kalorii), ma obsesję na punkcie zmniejszenia obwodu swoich ud i znalezienia faceta. Pracuje w wydawnictwie, choć praca ta raczej nie przynosi jej satysfakcji, a perspektywy na rozwój kariery zawodowej oscylują w okolicach zera. Jednocześnie jest jednak niesamowicie pozytywnie zakręconą osobą, która równie często się ekscytuje, co topi smutki w winie. Nie jest może najlepszym materiałem na żonę, ale świetnie sprawdza się w roli przyjaciółki. Jej roztrzepanie przejawia się dosłownie w każdym aspekcie jej życia, nieprzesadzonym będzie nawet stwierdzenie, że kiedyś zgubi głowę. Pomimo często negatywnego nastawienia zawsze się podnosi i prze dalej, nawet jeśli muszą jej w tym pomóc feministyczne wykłady przyjaciółki, tona czekolady i hektolitry Chardonnay. Bridget jest tak żywym tworem, że po dwustu stronach mam wrażenie, jakbym ją znała. Żadna inna postać nie jest tak dobrze zarysowana w tej powieści, jak ona, choć i Pam Jones (matka) próbuje jej dorównać. Bridget jest tak daleka od wyidealizowanej postaci kobiecej, że chcę ją za tę niedoskonałość aż wyściskać. To właśnie ona robi tę powieść, to ona jest zwykle epicentrum komicznych sytuacji, to ona stanowi najważniejszą komiczną postać. Cała reszta – chociaż nie najgorsza – może się przy Bridge schować.
W dzisiejszych czasach kobieta potrzebuje wyłącznie siebie samej.
Helen Fielding „Dziennik Bridget Jones”
Język
Idealnie oddający Bridget jako postać. Dziennikowy, luźny i kolokwialny, a przy tym nieprzesadzony w tę stronę. Zachowujący idealny balans pomiędzy codzienną, dość intymną wypowiedzią, jaka mogłaby się znaleźć w dzienniku, a literacką sztuką pisania. Jedyne, co mnie zaciekawiło, to niektóre niewygodne słowa. Wiem, że zawsze się tego czepiam, ale „interview”? Polska „rozmowa kwalifikacyjna” jest dłuższa, ja wiem, ale jaka swojska! Poza tym pojawiło się słowo „irrelewantny” i aż musiałam sprawdzić, czy ono rzeczywiście w języku polskim istnieje. Owszem, słownik je posiada, ale ma ono nieco inne znaczenie w kontekście niż angielski odpowiednik i nie jestem pewna, czy zostawienie „irrelevant” tylko w spolszczonej wersji było dobrym wyborem.
Podsumowanie
Miła opowiastka w ramach rozluźniającej lektury. Szczególnie ucieszy z pewnością kobiety, jeszcze bardziej te mające podobne doświadczenia co Bridget czy będące w podobnym wieku. Pewnie nigdy więcej „Dziennika” nie przeczytam, ale nie żałuję, że ponownie znalazł się w moich łapkach :) Być może nie jest to najbardziej ambitna literatura, ale przybijam na okładce gwarancję mile spędzonego wieczoru!
Ocena: 7/10
Ściskam i całuję,
S.
Nigdy nie czytałam żadnej książki z Bridget Jones, ale uwielbiam filmy. Może w końcu się skuszę? :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Emila.
milowebooks.blogspot.com
Jeśli filmy Ci się podobają, to z pewnością warto sięgnąć po pierwowzór :) Choć przyznaję, że ja ekranizacji nie widziałam, więc nie potrafię określić, na ile są wierne.
UsuńJaka dogłębna recenzja! Ja Bridget darzę ogromnym sentymentem. Dwa tomy jej przygód już przeczytane, dwa kolejne przede mną. :)
OdpowiedzUsuńPlanuję zabrać się za kolejne tomy z jej przygodami gdzieś w niedalekiej przyszłości:)
UsuńA ta dogłębność... to tak na plus czy na minus?
Nie czytałam tej książki i raczej nie zamierzam. Co dziwne pierwszy raz z zarysem jej fabuły spotkałam się rok temu w książce do języka angielskiego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Myślę, że to dość popularna powieść, zapewne nie jest też napisana w oryginale jakimś specjalnie skomplikowanym językiem, nic więc dziwnego, że jakiś fragment trafił do podręcznika :)
UsuńPamiętam, że kiedyś na lekcji angielskiego (taak - na angielskim xDD) oglądaliśmy film na podstawie tej (chyba) książki. xD No i oglądałam ale tak z przymrużeniem oka - było spoko, chociaż bez szału, więc ksiązkę raczej sobie odpuszczę. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
recenzjeklaudii.blogspot.com
Bo właśnie tak z przymrużeniem oka trzeba traktować i książki:)
UsuńWiele o nich słyszałam, ale nigdy nie miałam okazji po nie sięgnąć. Chyba czas to zmienić :D
OdpowiedzUsuńhttps://podroozdokrainyksiazek.blogspot.com
Mam nadzieję, że nie pożałujesz! :)
Usuńmasz zbardzo ładny wygląd bloga. serio, podoba mi się tutaj.
OdpowiedzUsuńBridget lubię, oglądałam wszystkie filmy, ale dopiero zaczynam ksiązkową przygodę z nią i o dziwo, zaczyynam od Bridget Baby po angielsku.
pozdrawiam :)
polecam-goodbook.blogspot.com
Dziękuję! :)
UsuńA co do Bridget - miłej lektury. Też planuję za kolejne tomy wziąć się po angielsku, ale niestety nie umiałabym zacząć tak od końca, nawet gdybym znała filmy (a nie znam).
Kiedyś chciałam sięgnąć po tą książkę, w końcu zapomniałam o tym, ale teraz sięgnę dzięki za tą recenzję! :) Zapraszam również na mojego bloga slodkiswiatmariki.blogspot.com
OdpowiedzUsuńCała przyjemność po mojej stronie :)
Usuń