,,Małe życie” Hanya Yanagihara



Czterech przyjaciół tuż po ukończeniu studiów przenosi się do Nowego Jorku, aby zacząć nowe życie. Nie mają nic poza sobą i swoimi ambicjami. Willem - aspirujący aktor, JB - utalentowany malarz, Malcolm - sfrustrowany architekt, oraz tajemniczy i wycofany Jude, który stanowi dla nich wszystkich punkt oparcia. Z czasem ich relacje stają się coraz bardziej pogmatwane za sprawą uzależnień, sukcesów, dumy.

Źródło: okładka „Małego życia"

TYTUŁ: Małe życie
AUTOR: Hanya Yanagihara
WYDAWNICTWO: WAB/2016
LICZBA STRON: 813


Witam wszystkich serdecznie na moim blogu! Mam nadzieję, że miło spędzicie tutaj czas, a nasza znajomość będzie długa i owocna:)

To tak słowem wstępu.

W ramach przywitania postanowiłam po krótce opowiedzieć wam o pierwszej książce przeczytanej przeze mnie w 2017 roku, książce, która wywarła na mnie ogromne wrażenie. Mowa oczywiście o „Małym życiu" Hanyi Yanagihary. Chociaż mamy już czerwiec, wciąż gdzieś tam, w najdalszych zakamarkach mojej głowy rozpamiętuję tę powieść, jakbym była zupełnie niezdolna do tego, by się z niej wyleczyć. A uwierzcie, rzadko się zdarza, by książka tak mocno zapadła mi w pamięć; wiele z nich wypada mi z głowy w zastraszającym tempie i niedługo po doczytaniu ostatniej strony zapominam, jak nazywali się bohaterowie. (Zawsze uważałam, że z moją pamięcią wszystko w porządku, więc przyczyna musi chyba jednak leżeć gdzieś indziej...)

Arcydzieło! Nie dlatego, że spełnia w przewrotny sposób nasze marzenia o wielkiej miłosnej narracji, ale dlatego, że przekonuje, że ani miłość, ani przyjaźń nie chronią nas przed cierpieniem, które jest niezbywalną częścią życia.
Juliusz Kuśkiewicz „Książki. Magazyn do czytania” 

Prawdę mówiąc, dość długo wahałam się, czy zabrać się za „Małe życie". Natknęłam się na tę książkę w okresie, gdy nie za bardzo miałam czas na to, by czytać, nie najlepszym pomysłem więc wydawało się zaczynanie powieści tak pokaźnych gabarytów. Bo że „Małe życie" ma osiemset stron to jedno, a jego nieprzeciętnie duży format - to drugie. (Cegła z prawdziwego zdarzenia!) Bodźcem motywującym okazały się święta Bożego Narodzenia, podczas których odnalazłam książkę pani Yanagihary w jednym z pakunków. Zaczęłam ją czytać dosłownie następnego dnia i... cóż, przepadłam.

Przechodząc już bezpośrednio do meritum tego posta, warto wspomnieć, że „Małe życie" to powieść, która nie każdemu się spodoba. Mówię z własnego przekonania, ale i z autopsji, bo znam przypadek książkowego wyjadacza niebędącego w stanie przeskoczyć pewnych aspektów tej książki. W trosce o tych niezaznajomionych z powieścią przemilczę konkretne elementy, ale możecie czuć się ostrzeżeni. Zaznaczę tylko, że tak, to historia momentami wyolbrzymiona, czasem wręcz nieprawdopodobna, nie przeczę. Sęk w tym, że całe dobro w tej książce zawarte (dobro literackie, dla ścisłości) rekompensuje wszystkie braki. Nawet te przejaskrawione wątki.

(Wygląda na to, że moja natura gaduły już dziś daje o sobie znać;))

Ale teraz wie już na pewno, jak słuszny jest aksjomat równości, gdyż on sam – jego własne życie – go udowodnił. Osoba Ja zawsze będzie osobą Ja.
Hanya Yanagihara „Małe życie”

Ale ad rem, „Małe życie" to powieść, którą niewątpliwie przeczytać trzeba. W każdym razie na pewno jest to wysoce wskazane, więc jeśli jeszcze nie macie jej na swojej liście to-be-read czy must-read, koniecznie nadróbcie. Najważniejszym punktem dzisiejszego programu są oczywiście powody, dla których ta powieść może ubiegać sie o miano jednej z moich ulubionych (a ciężko na nie zasłużyć, trust me). 

Po pierwsze (choć kolejność jest bardziej przypadkowa niż nie), bohaterowie. Czwórka młodych mężczyzn, każdy inny, każdy z własnymi marzeniami i ambicjami, każdy z bagażem doświadczeń i problemami piętrzącymi się na każdym kroku. Jude, Willem, Malcolm i JB to indywidualiści, którzy w jakiś magiczny sposób się dogadują i tworzą niezwykłą grupę przyjaciół. Myślę, że nie wejdę zbyt głęboko w tę książkę, jeśli napomknę, że to nie są jedne z tych papierowych postaci żyjących wyłącznie na kartach powieści, co bez dwóch zdań stanowi zaletę. Borykają się z różnorodnymi problemami... I jeśli nawet niektóre trudności zdają się być bardziej hołdem składanym obecnie panującym modom literackim, to nie mogłabym z czystym sumieniem nazwać tego mankamentem „Małego życia". Te zwykłe, bardzo obyczajowe trudności, żywcem wyciągnięte z rzeczywistości mojej, waszej, wszystkich ludzi czynią z powieści pozycję na czasie, jednocześnie nie wywołując wrażenia sztampowości. 

Po drugie, fabuła i koncepcja. Ze względów nie-spoilerowych ograniczę się jedynie do zwięzłych ogólników. „Małe życie" pokazuje, jak nieszczęśliwymi mogą uczynić nas inni, ale jak i my sami potrafimy ten stan pogłębić. Zwraca uwagę na ścigającą nas przeszłość i demony, które zdają się nigdy nie odpuszczać, a przed którymi jedyną możliwą ucieczką jest (wydaje się?) samotność. Pokazuje miłość, przyjaźń, istotę poczucia własnej wartości. Nie pomija marzeń, ale przecież nie zawsze łatwo je zrealizować, prawda? Przede wszystkim jednak każe się zastanowić (bo nie wiem, czy jest to tylko sugestia), ile bólu może znieść człowiek. Prawdziwe studium psychologiczne postaci, bym powiedziała. 

Po trzecie, język. Nie będę się zbytnio rozwodzić nad tym aspektem, ale nie mogłam się powstrzymać przed wzmianką o cudownym stylu, w jakim „Małe życie" jest napisane. Jeśli — podobnie jak ja — jesteście wielbicielami pięknych słów, to zapewniam, że ta powieść jest skarbnicą cytatów. Nie twierdzę, że żaden z nich w jakimś stopniu nie trąca patosem, robi to jednak (jeśli już) w sposób daleki od taniej i sztucznej podniosłości reprezentowanej przez niektórych autorów.

Jeśli przypadkiem nadal nie jesteście zdecydowani, a może odstrasza was napis na okładce „Najgłośniejsza amerykańska powieść roku" (mnie zwykle odstraszają), to z ręką na sercu zapewniam was, że „Małe życie" jest tym pięknym wyjątkiem, który potwierdza regułę (regułę, że wszystko, co wg okładki ma być cudowną, wyśmienitą perłą literacką, okazuje się zupełnym dnem). 

Jeszcze raz na sam koniec gorąco zachęcam. Jedna z lepszych powieści, jaką miałam przyjemność czytać. Jeśli znacie, podzielcie się ze mną wrażeniami. A tym, którzy mają ją dopiero w planach, życzę udanej lektury!

Ściskam i całuję,
S.

nieksiazkowy

Sandra, lat dwadzieścia, studentka. Indywidualistka, pożeraczka książek, wyznawczyni przecinkologii.

10 komentarzy:

  1. Bardzo fajna recenzja. Kiedyś przeczytam 😊 💝

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam , aż wròcę do PL. Bardzo chce ją kupić :) Zapowiada się świetnie !

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam ją w planach, ale ze względu na objętość zostawiam ją na spokojniejszy czas. Pewnie najtrudniej będzie zacząć a potem już pójdzie ;)
    PS. Taka opinia to piękny początek blogowej drogi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy krok jest zawsze najtrudniejszy, niestety, ale gwarantuję, że „Małe życie” wynagrodzi poświęcony mu czas.

      I dziękuję za miłe słowa! :)

      Usuń
  4. U mnie ta książka czeka na swoją kolej:) jakoś do tej pory nie mogłam się do niej przekonać, bo słyszałam dużo sprzecznych opinii, że trzeba się przemęczyć przez pierwsze 200 stron. Myślę, że mimo wszystko przekonam się niedługo do niej. Pozdrawiam
    korczireads.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie trudne było tylko pierwsze 50, potem przepadłam :) Niewątpliwie jest to jednak must-read, jak pisałam wyżej.

      Usuń
  5. przed chwilą skończyłem i jestem wstrząśnięty - koniecznie trzeba przeczytać

    OdpowiedzUsuń

Każda opinia jest ważna! :)

Instagram

Wygląd bloga dostosowany do przeglądarki Google Chrome.