,,Hopeless” Colleen Hoover


Czasem odkrycie prawdy może odebrać nadzieję szybciej niż wiara w kłamstwa.
To właśnie uświadamia sobie siedemnastoletnia Sky, kiedy spotyka Deana Holdera. Chłopak dorównuje jej złą reputacją i wzbudza w niej emocje, jakich wcześniej nie znała. W jego obecności Sky odczuwa strach i fascynację, ożywają wspomnienia, o których wolałaby zapomnieć. Dziewczyna próbuje trzymać się na dystans – wie, że Holder oznacza jedno: kłopoty. On natomiast chce dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Gdy Sky poznaje Deana bliżej, odkrywa, że nie jest on tym, za kogo go uważała, i że zna ją lepiej, niż ona sama siebie. Od tego momentu życie Sky bezpowrotnie się zmienia.


TYTUŁ: Hopeless
AUTOR: Colleen Hoover
WYDAWNICTWO: Otwarte/2014
LICZBA STRON: 424 (wersja papierowa)


Colleen Hoover to fenomen. Jej książki sprzedają się w ogromnych nakładach, ludzie czytają każdą wypuszczaną przez nią powieść. Jedne oceniane są lepiej, inne gorzej, wszystkie jednak niezmiennie podbijają serca czytelników. „Hopeless” jest chyba najbardziej znaną powieścią, która wyszła spod pióra pani Hoover, niemniej nie od niej zaczęła się moja przygoda z tą autorką. Rok temu na wakacjach skusiłam się na „Maybe someday” – było niezłe, ale nie rzuciło mnie na kolana. Jako że książki tej pani są dla mnie czymś w rodzaju guilty pleasure (chyba nie tak często mnie na nie nachodzi...), postanowiłam w końcu dotrzeć do tej najbardziej znanej. 

Chyba nigdy nie miałam takiego problemu z oceną książki.
Jedną z rzeczy, za które kocham książki, jest to, że dzieli się w nich ludzkie losy na rozdziały. To niesamowite, ponieważ nie można tego zrobić w prawdziwym życiu. [...] Niezależnie od tego, co się dzieje, życie toczy się dalej, czy ci się to podoba, czy nie, i nigdy nie możesz pozwolić sobie na to, żeby się zatrzymać i po prostu złapać oddech.
Fabuła

„Hopeless” to powieść opowiadająca historię Sky właściwie dwutorowo. Pierwsza część książki skupia się przede wszystkim na wątku miłosnym. Bardzo schematycznym wątku miłosnym. Mamy Sky, główną bohaterkę, która na całe szczęście nie jest szarą myszką (choć raz!), oraz Holdera, czyli bad boya o złotym sercu. Ich relacja rozwija się w sposób szybki i niezwykle przewidywalny, naznaczona jest wyjątkowością i od samego początku wydaje się miłością na całe życie. Koleje ich wspólnych losów toczą się dawno przetartym szlakiem, sinusoidą składającą się ze wzlotów i upadków, bo po pierwszej fascynacji przychodzi czas na pierwszą kłótnię, a później na pierwsze pogodzenie się. Oboje są młodzi, bo uczęszczają do liceum (typowego okrutnego liceum w USA), ich związek pozwala zatem na odkrywanie dotąd nieznanych lądów, przynajmniej w przypadku Sky. 

„Hopeless” nie na tym się jednak kończy. Owszem, miłość przewija się przez wszystkie strony, a uczucie łączące główną parę bohaterów rośnie w siłę, zmienia się w coś bardziej dojrzałego, stabilnego, w miłość dającą oparcie, stanowiącą ratunek. Co jednak w drugiej części powieści jest ważniejsze, to wątek rodziny, przeszłości i ludzkiej psychiki, wciąż do pewnego stopnia stanowiącej dla nas zagadkę. Colleen Hoover porusza tematy trudne, ale takie, które powinny przestać być tabu. Pokazuje nam bohaterkę postawioną pod ścianą, bohaterkę z życiem rozpadającym się w drobny mak. Zadaje czytelnikowi pytanie: co ty byś zrobił, gdyby przeszłość dogoniła teraźniejszość? Czy potrafiłbyś/a dokonać wyboru? Czy w takiej sytuacji w ogóle istnieje prawidłowy wybór? Pokazuje, że nieświadomość rzeczywiście może być błogosławieństwem, ale nie zawsze dostajemy możliwość zdecydowania, czy chcemy, by wszystkie karty zostały odkryte. Czasem musimy bawić się z życiem w zgadywanki i próbować odgadnąć, co jest prawdą, a co ułudą. 
Czasem możesz wybierać tylko spośród samych złych opcji. Musisz zdecydować, która z nich jest najmniej zła.
Dużo było tutaj dramatu, być może nawet za dużo. Jedna tragedia goniła drugą i gdy już zdawałoby się, że więcej nieszczęść nie może spaść na jedną, w dodatku tak młodą, dziewczynę w tak krótkim czasie, Hoover udowadniała, że jest inaczej, że zawsze może być gorzej. Jednocześnie zaskoczyła mnie tym, jak pewne detale nagle zaczynały do siebie pasować. Autorka stworzyła w „Hopeless” układankę, ale układankę tak skrzętnie ukrytą pomiędzy słowami, że ani się jej nie spodziewałam, ani nie przewidziałam jej rozwiązania. Oczekiwałam naprawdę prostej historii miłosnej, bo czegóż innego powinno się szukać w książkach z gatunku young adult? Tymczasem dostałam prostą historię miłosną z dobrym gratisem. Właśnie ta rozbieżność tematyczna spowodowała u mnie niemożność wystawienia oceny. Nie lubię takich książek. Tych sinusoidalnych związków, tych prostych, papierowych postaci, tych nieżyciowych happy endów i ckliwych słówek. Nie lubię i staram się ich unikać, a jednak pani Hoover jest jak magnez – raz na czas udaje jej się mnie zahipnotyzować i wciągnąć w swój świat miłości. Po „Maybe someday” byłam nastawiona raczej na zupełny brak fajerwerków, a stało się zupełnie inaczej. 

Bohaterowie

Z uśmiechem na ustach oświadczam, że Sky dołączyła do nielicznego grona bohaterek, które nie działały mi na nerwy. Mam ochotę całować panią Hoover po rękach za to, że nie zrobiła z niej zahukanej dziewczyny, ledwie wyściubiającej nos zza ksiązki, nie bardzo mającej pojęcie o tym, jak się ubrać, co powiedzieć, a dodatkowo oblewającej się rumieńcem za każdym razem, gdy tylko ktoś zawiesi na niej oko. Wręcz przeciwnie – Sky umawiała się z różnymi chłopakami na schadzki, nigdy zbyt intymne jednak, nie dbała o swoją niepochlebną reputację, miała dystans do siebie i potrafiła odgryźć się typowym mean girls z liceum. Lubiła czytać, ale jej pasją było także bieganie. Nie obyło się oczywiście bez schematów – jak przyjaciółka na śmierć i życie mieszkająca tuż przy jej oknie czy przyjaciel gej. W ogólnym rozrachunku Sky przypominała jednak bohaterkę dość silną, pozytywną, mniej lub bardziej otwartą, może nawet trochę przebojową. Nie była typem królowej imprezy ani też buntującą się, krnąbrną nastolatką. Była normalna i na tym chyba najwięcej zyskała.
Nie możesz się wściekać z powodu prawdziwego zakończenia. To na sztuczne happy endy powinnaś się wkurzać.
Znacie te obrazki z internetu, które mówią, że fikcyjni faceci są znacznie lepsi od tych prawdziwych? ;) Na pewno kojarzycie. Kimś takim jest Holder. Oszałamiająco przystojny, acz zdający się nie okazywać zainteresowania żadnej dziewczynie, posiadający reputację bad boya, raczej niedostępny, nieotaczający się gronem przyjaciół. Ma wahania nastrojów, ognisty temperament i wzbudza bardziej strach niż sympatię. Należy jednak do tego rodzaju ludzi, którzy znacznie zyskują przy pierwszym poznaniu. Chłopak jest ciepły, lojalny i wierny, potrafi zarażać innych swoim humorem, jest nadzwyczaj romantyczny i zawsze zdaje się mieć dobrą odpowiedź na wszystko. Polubiłam go, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że jest bohaterem nawet bardziej idealnym niż Sky. Był idealny jednak w sposób nienachalny, uroczy wręcz. Za nieuzasadnioną sympatię chyba jeszcze nie karają, prawda? ;)

Język

Czytałam w oryginale, więc nie będę się wypowiadać stricte o języku, jest jednak jedna rzecz, której żałuję: tego, jak nasz polski język, tak bogaty, czasem bywa zbyt sztywny. W angielskiej wersji pojawia się świetna gra słów – stan pomiędzy like i love, to live – powstałe z połączenia tych dwóch słów. Wiedziona czystą ciekawością odszukałam przekład tego fragmentu (czytając go, zachodziłam w głowę, jak tłumacz poradził sobie z tym wyzwaniem) i rozwiązano to użyciem czasownika „zakochiwać się”. Nie oddaje uroku pierwowzoru, prawda?
Dalej istnieje i on też istnieje, ale nie istniejemy razem.
Podsumowanie

W jakiś sposób boli mnie serce, gdy to mówię, ale podobało mi się. Nie za historię miłosną, nie. Przede wszystkim za tę kombinację różnorakich dramatów, za ukazanie tragedii i choć częściowe wejście w psychikę osoby mierzącej się z takim problemem. Poza tym za bohaterów, bo czasem budzi się we mnie romantyczna cząstka, czasem gdzieś majaczy jakiś książę na białym koniu, zatem dobrze raz na czas poczytać o związku tak surrealistycznym. Trzeba karmić romantycznego potworka :) Polecam tym, którzy szukają czegoś lekkiego, a jednocześnie nieco ambitniejszego niż sinusoidalne romanse.

Ocena: 7/10

Ściskam i całuję,
S.

nieksiazkowy

Sandra, lat dwadzieścia, studentka. Indywidualistka, pożeraczka książek, wyznawczyni przecinkologii.

34 komentarze:

  1. To moja ulubiona książka autorki, tak jak i "Losing hope", które stanowi rewelacyjne dopełnienie i świetnie uzupełnia "Hopeless" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie nie zamierzałam się za „Losing hope” zabierać, ale jeśli stanowi dobre uzupełnienie, to kto wie, może się skuszę przy kolejnym napadzie chęci na książkę tego typu:)

      Usuń
  2. Czytałam parę książek tej autorki i właśnie omawiana przez Ciebie, zaraz po Maybe Someday, jest moją ulubioną. Nie uważam dzieł autorki za coś wybitnego, ot ciekawe młodzieżówki. Co ciekawe, nie toleruję romansów, a książki Hoover czytam, nawet z przyjemnością. Pamiętam, że w momencie (okolice gimnazjum) gdy je czytałam, zrobiły na mnie wraz z kontynuacją ogromne wrażenie. Byłam wręcz w autentycznym szoku po ich przeczytaniu. Dziś zapewne odebrałabym ją inaczej. Poleciła mi je pracownica księgarni w Kołobrzegu, mówiąc, że poleciła je już wielu nastolatkom i wiele z nich wróciło z podziękowaniami. I ta okładka! Jest po prostu piękna.

    Pozdrawiam oraz zaczytanego dnia życzę!
    dziewczyna z książkami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również za romansami nie przepadam, po tej książce nie spodziewałam się dlatego zbyt wiele, a przyjemnie mnie zaskoczyła :) Nie stanę się od razu wielką fanką pani Hoover, ale zaczynam powoli rozumieć, dlaczego tak wiele osób masowo pochłania wszystko, co wyjdzie spod jej ręki.

      Usuń
  3. Omijam tę autorkę szerokim łukiem. Bardzo wiele moich czytelników wie, że ja i Hoover nie idziemy w parze. Nie uważam, aby pisała ciekawe ksiązki. Moim zdaniem są nacięgane i bardzo irytujące, a zwłaszcza występujący w nich bohaterowie, często płytcy.
    Czytałam Losing Hope i po przeczytaniu długo zastanawiałam się o czym właściwie była książka. Miałam wrażenie, że nie posiada fabuły. Z Ugly Hope było minimalnie lepiej, ale wciąż nie. Dlatego teraz nie sięgam po jej "DzIeŁA". Bo dziełem, to może być Pan Tadeusz :P, you know what i mean.
    pozdrawiam,
    polecam-goodbook.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale Cię rozumiem, bo zdecydowanie jej książki nie należą do ambitnych lektur :) A wiadomo, niektórzy są uczuleni na złe postacie – ja też, ale tutaj wyjątkowo mi nie przeszkadzały.

      Usuń
  4. Hopeless to była moja pierwsza przygoda nie tylko z Hoover, ale też z young adult, więc mam do niej ogromny sentyment! Nigdy nie mogłabym jej niczego zarzucić, chociaż faktycznie - zgodzę się w stu procentach, że w pewnym momencie tragedia goniła tragedię i może jednak było tam tego za dużo.
    No i naprawdę jestem zaskoczona tym "zakochiwaniem się"! "Live" ma zupełnie inny, o wiele lepszy wydźwięk w tej scenie :)
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jakaś magia zadziałała i dało się to znieść :) I prawda? Niestety mnie samej nie przychodzi żadne inne bardziej zgrabne obejście tego problemu...

      Usuń
  5. Nie ukrywam, że nie rozumiem fenomeu Hoover. Czytałam "Maybe someday", "Hopeless" oraz "Losing hope" - żadna z nich nie skradła mojego serca. Oczywiście czytało mi się je całkiem nieźle, ale zabrakło mi efektu WOW.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, efektu wow to i w moim przypadku nie było, ale książkom rzadko się to generalnie udaje... (Co widać po moich ocenach :p)

      Usuń
  6. To od niej zaczęłam swoją przygodę z autorką. Chociaż mnie właśnie bardziej podobała się potem Maybe Someday. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uroczy był w nim wątek niepełnosprawności głównego bohatera (nie mam bladego pojęcia, jak się nazywał), uroczy w sensie nadawał oryginalności :)

      Usuń
  7. Od Hopeless zaczynałam spotkanie z autorką :D Bardzo mi się spodobało, dlatego też sięgnęłam po inne jej książki ^^ choć nie należę do jej jakiś wielkich fanek, to lubię jej książki, mają w sobie to coś, że chcę się po nie sięgać.

    Pozdrawiam, Jabłuszkooo ♡
    Szelest Stron

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też to „coś” czuję, choć tylko raz na jakiś czas :P

      Usuń
  8. "Hopeless" czytałam i podobało mi się, myślę, że historia jest dość interesująca. Jednak tej autorki bardziej podobała mi się książka "November 9", wydaje mi się, że to taki nietypowy romans ( choć typowych romansideł czytam niewiele), i z czystym sumieniem polecam :).

    Tak włąściwie, to wpadłam tutaj, aby poinformować Cię, iż nominowałam Cię do LBA Book Tag u nas na blogu; http://book-oaza.blogspot.com/2017/08/lba-book-tag-niedoskonaa.html

    Pozdrawiam serdecznie, Niedoskonała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak kiedyś znów mnie najdzie na taką guilty pleasure, to będę pamiętać, by wziąć „November 9” pod uwagę :)

      Usuń
  9. Mam na nią ochotę od dawna, ale ciągle coś wpada przed nią. Z autorką jeszcze nie miałam styczności i właśnie "Hopeless" zostawiam sobie na początek. Co do polskich tłumaczeń.. To prawda, pozostawiają wiele do życzenia, a szkoda, bo czasem pięknie ujęte sceny zostają potraktowane bardzo powierzchownie..

    Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie jak widać też całkiem długo zajęło, zanim tutaj dotarłam, ale raczej nie żałuję :) Zatem mam nadzieję, że i Tobie prędzej czy później się uda. I tak, zgadzam się. Kocham nasz piękny język, ale czasem jednak doceniam możliwość czytania w oryginale.

      Usuń
  10. Już daaawno temu czytałam Hopeless, byłam młodsza, zaczytywałam się w młodzieżówkach, więc i ta podobała mi się, chociaż miała też oczywiście kilka wad, jak np. schematyczności wątku miłosnego, jak sama zauważyłaś. Mnie do Hoover aż tak nie ciągnie, przeczytałam narazie chyba jej dwie książki. Może kiedyś sięgnę po coś innego, zobaczymy.

    Pozdrawiam,
    bookmoorning.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli zupełnie jak ja – dwie książki na liście, a inne w bardzo niejasnych planach, żadnych konkretów ;)

      Usuń
  11. Jeszcze nie zaczęłam przygody z prozą pani Hoover, bo najzwyczajniej w świecie nie wiem, od której powieści zacząć. Podsunęłaś mi odpowiedź, za co dziękuję! Po Twojej recenzji czuję, że spędzę dość dobrze czas przy tej książce. Jak tylko znajdę ją w bibliotece.
    Pozdrawiam,
    #CleoMCullen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłej lektury życzę zatem :) I cieszę się, że rozwiałam wątpliwości.

      Usuń
  12. Mnie się ogromnie ta książka nie podobała. Chyba najgorsza od Hoover. Już ,,Maybe Someday" było lepsze, chociaż nudne jak flaki z olejem. Ale no, ja i ta autorka się nie lubimy. Takie osobiste zdanie. :D

    Ściskam,
    Izz z Heavy Books

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heavy Books jakoś w mojej głowie gryzie się z Hooverowymi romansidłami... B) If you know what I mean :)

      Usuń
  13. A ze mną było dokładnie odwrotnie - "Hopeless" trochę mnie rozczarowała, za to "Maybe someday" bardzo lubię. :)
    Pozdrawiam!
    Zapraszam na konkurs, w którym do wygrania jest książka “Fałszywy pocałunek”

    OdpowiedzUsuń
  14. Przeczytałam "November 9" i pomyślałam, że chętnie sięgnę po kolejną książkę Hoover. Trafiło na "Maybe Someday". I wygląda na to, że w najbliższym czasie nie sięgnę już po żadną książkę tej autorki, bo zostałam skutecznie zniechęcona.

    Pozdrawiam, Justyna z www.w-temacie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest to literatura najwyższych lotów, przyznaję, dlatego sama nie zaglądam w tamte rejony zbyt często :)

      Usuń
  15. Mi się Książka bardzo podobała, a Losing Hope było idealnym dopełnieniem. Na półce czeka już na mnie Maybe Someday :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłej lektury! Mam nadzieję, że będzie się podobać.

      Usuń
  16. Dla mnie w "Hopeless" było zdecydowanie zbyt dużo dramatu, przez co czuję swojego rodzaju niesmak do tej książki.
    Kurcze, się zawsze zastanawiałam jak w oryginale było z tym "zakochiwać się" i przyznaję, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, ale też kompletnie nie rozumiem polskiego tłumaczenia. Chyba lepiej byłoby przetłumaczyć dosłownie i w przypisać wytłumaczyć, o co chodzi. Ja ogólnie lubię gry słowne, a tutaj nawet samo "hopeless" można pod grę słowną podciągnąć.

    czytu-czytam.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to zapewne byłoby lepsze rozwiązanie, ale tłumacze rzadko je stosują. Szkoda, bo zapewne większości gier słownych polski odbiorca nie jest i nigdy nie będzie świadom. A dodają uroku, to trzeba im przyznać.

      Usuń
  17. "Hopeless" było moją pierwszą książką tej autorki :)
    Pozdrawiam, ann-books.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  18. Pokochałam tą autorkę już po jednej książce, a mianowicie po "November 9" i myślę, że ta również przypodoba mi się.;-)
    Buziaki, A!

    OdpowiedzUsuń

Każda opinia jest ważna! :)

Instagram

Wygląd bloga dostosowany do przeglądarki Google Chrome.